Z tego artykułu dowiesz się jak stworzyć ogród dla motyli, zgodnie z aktualną wiedzą naukową i na bazie naszych wieloletnich doświadczeń. Motyle to nie tylko efektowne ozdoby naszych ogrodów – to także ważne zapylacze i wskaźniki zdrowia ekosystemu. Niestety, ich liczebność na całym świecie dramatycznie spada. Zmiany w użytkowaniu gruntów, powszechne stosowanie pestycydów, utrata siedlisk i zmiany klimatyczne sprawiają, że wiele gatunków motyli zanika.
Na szczęście możesz realnie pomóc – tworząc ogród dla motyli. To łatwiejsze niż się wydaje i nie wymaga dużych nakładów, a przede wszystkim – daje ogromną satysfakcję i wspiera lokalną przyrodę.
Motyle szukają nektaru jako źródła energii, a najczęściej odwiedzają gatunki roślin, z którymi ewolucyjnie są związane. Dlatego najlepszym wyborem będą rodzime kwiaty, które oferują łatwo dostępny nektar w odpowiednich porach roku – od wczesnej wiosny do późnej jesieni.
👉 Przejdź do naszego eksperckiego przewodnika: Rośliny dla motyli – najlepsze gatunki do Twojego ogrodu »
Przykłady polecanych roślin:
Każda z nich wspiera wiele gatunków motyli dziennych i nocnych.
Zewnętrzne źródła:
Kolorowe kwiaty przyciągają motyle, ale to rośliny żywicielskie są niezbędne do przetrwania ich populacji. Gąsienice, czyli larwy motyli, mają często wyspecjalizowane potrzeby pokarmowe i są ściśle związane z konkretnymi gatunkami roślin. Bez nich nie dojdzie do rozmnażania i kolejnych pokoleń.
Na przykład:
Dlatego warto:
Bez roślin żywicielskich ogród będzie dla motyli jedynie przelotnym barem, a nie pełnoprawnym domem.
Zbyt częste koszenie niszczy jaja, gąsienice i poczwarki. Niekoszone fragmenty ogrodu to:
Zostaw nieskoszone 10–20% trawnika lub podsiej go roślinami kwitnącymi – np. przy użyciu Nanołączki dla motyli.
📖 Przeczytaj także: Jak kosić trawnik przyjazny motylom »
Od razu nie zbieraj skoszonej masy:
Ale! Po 1–2 dniach pokos należy usunąć – zbyt gruba warstwa gnije i zubaża siedlisko, prowadząc do wypierania cennych roślin przez nitrofilne trawy.
Motyle potrzebują nie tylko pożywienia, ale też odpoczynku. W ogrodzie warto:
Wydobycie torfu niszczy torfowiska – siedliska rzadkich motyli, np. skalnika torfowca i modraszka błękitka. Zamiast torfu wybieraj podłoża torfowozastępcze (kompost, włókno kokosowe, zrębki).
Pestycydy i herbicydy zabijają wszystkie stadia rozwoju motyli – używaj naturalnych metod ochrony roślin.
Zamiast tego wybieraj rośliny rodzime wspierające pełny cykl życia motyli.
🌍 Ogród dla motyli to ogród pełen życia. Zacznij od małego kroku – np. Nanołączki dla motyli » lub przeczytaj więcej:
Koszenie trawy dla motyli to temat, który z pozoru wydaje się prosty, ale w praktyce wymaga wiedzy i świadomego podejścia. Motyle to nie tylko kolorowe ozdoby ogrodu, lecz także ważne zapylacze i wskaźniki zdrowia ekosystemu. Ich liczebność spada, m.in. przez intensywne koszenie i upraszczanie krajobrazu. Na szczęście, każdy ogrodnik może pomóc – wystarczy zmienić nieco nawyki.
Większość dziennych motyli składa jaja na trawach lub bylinach. Gąsienice rozwijają się w runi roślinnej, często tuż przy powierzchni gleby. Niskie lub zbyt częste koszenie niszczy:
Badania prowadzone przez organizacje takie jak Butterfly Conservation (UK), BfN (Niemcy) oraz liczne instytucje akademickie pokazują, że częste koszenie może zmniejszyć liczebność motyli na danym terenie nawet o 70%.
Zalecany harmonogram koszenia przyjaznego motylom:
Unikaj koszenia w:
Zbyt wczesne (majowe) lub zbyt późne koszenie może zaszkodzić larwom zimującym przy powierzchni gruntu.
Nie kosić całej powierzchni naraz. Pozostaw fragmenty dzikie, np.:
Te strefy zapewniają:
Zachowanie odpowiedniej wysokości cięcia to jeden z najprostszych, ale najskuteczniejszych sposobów na poprawę warunków życia dla dzikich zapylaczy. Wysoka trawa działa jak mikroklimat — utrzymuje wilgoć w glebie, ogranicza parowanie i łagodzi skrajności temperaturowe. Dodatkowo chroni gąsienice, poczwarki oraz inne formy rozwojowe owadów przed przegrzaniem i odwodnieniem.
Trawa skoszona zbyt nisko, na poziomie 3–5 cm, drastycznie redukuje:
Niskie koszenie przyczynia się także do zaniku roślin dwuliściennych (np. koniczyn, szałwii, dziewann), które potrzebują więcej zielonej masy do prawidłowego rozwoju i zakwitnięcia.
W skrócie: im wyżej kosisz, tym większe szanse, że Twój ogród stanie się miejscem przyjaznym nie tylko dla motyli, ale i dla całego łańcucha pokarmowego.
Unikaj:
Zostawienie świeżo skoszonego materiału roślinnego na powierzchni przez 24–48 godzin to kluczowy element praktyk przyjaznych dla motyli i innych owadów:
Po 1–2 dniach należy zebrać pokos i go wywieźć – jego pozostawienie w grubej warstwie prowadzi do gnicia, ograniczenia dostępu światła i tlenu oraz stopniowego wypierania roślin łąkowych przez gatunki ruderalne i azotolubne. W przypadku ogrodów ekologicznych warto rozważyć kompostowanie pokosu w oddzielnym miejscu.
Koszenie to tylko jeden element ochrony. Potrzebne są też odpowiednie rośliny – zarówno nektarodajne, jak i żywicielskie dla gąsienic.
📌 Przeczytaj: Rośliny dla motyli – najlepsze gatunki na różne stanowiska »
📌 Sprawdź też: Nanołączka dla motyli – gotowa mieszanka roślin do ogrodu i donicy »
Motyle potrzebują ogrodów, które nie są zbyt równe, zbyt czyste i zbyt często koszone. Dzięki kilku zmianom możesz sprawić, że Twój ogród stanie się schronieniem dla wielu gatunków.
Koszenie trawy dla motyli to nie brak działania. To działanie z troską i rozumem.
Jeśli chcesz, aby w Twoim ogrodzie pojawiały się motyle, same kwiaty ozdobne nie wystarczą. Aby naprawdę wspierać te piękne i pożyteczne owady, warto sięgnąć po rośliny nektarodajne i żywicielskie, najlepiej gatunki rodzime, przystosowane do naszych warunków. W tym artykule podpowiadamy, jakie rośliny dla motyli wybrać w zależności od rodzaju gleby i wilgotności.
Motyle dzienne i nocne korzystają z roślin na różne sposoby. Dorosłe osobniki potrzebują nektaru z kwiatów, ale to gąsienice decydują o przetrwaniu gatunku — i one mają bardzo wąskie wymagania pokarmowe. Rośliny żywicielskie, czyli te, na których motyle składają jaja i które zjadają larwy, są często pomijane w ogrodach. A to właśnie ich brak jest jedną z głównych przyczyn spadku liczebności motyli w Polsce.
Poniżej znajdziesz polecane rośliny dla motyli, z podziałem na trzy główne typy siedlisk. Nanołączka to kompaktowa porcja nasion służąca do zakładania kwietnych wysp lub podsiewu trawników, nawet na 1 m²!
Gleby lekkie, piaszczyste, dobrze nasłonecznione.
Gleby ogrodowe, umiarkowanie wilgotne i przepuszczalne.
Gleby gliniaste, cięższe, z dłużej utrzymującą się wilgocią.
Rośliny dla motyli to nie tylko ładne kwiaty. To ekosystemowe wsparcie dla całych pokoleń zapylaczy, także tych zagrożonych. Wybierając rodzime gatunki dostosowane do Twojego ogrodu, tworzysz bezpieczną przystań i zwiększasz lokalną bioróżnorodność.
🦋 Zacznij od 1 m² – np. z Nanołączką dla motyli. Motyle Ci podziękują.
Kleszcze kojarzą się z letnim koszmarem – ich ugryzienia są trudne do zauważenia, a konsekwencje mogą być poważne: borelioza, kleszczowe zapalenie mózgu, babeszjoza. Coraz częściej szukamy naturalnych metod, by ograniczyć ich występowanie. I tu pada często zadziwiająca odpowiedź: postaw na bioróżnorodność.
Brzmi jak bajka? Niekoniecznie. Badania naukowe z ostatnich lat wyraźnie pokazują, że dzikie ptaki, mrówki, jeże i wiele innych organizmów może realnie wpływać na liczebność kleszczy. Nie chodzi o to, że żywią się nimi masowo – ale że ich obecność zakłóca cykl życiowy kleszcza, przerywa łańcuch zakażeń i sprawia, że środowisko staje się mniej przyjazne dla pasożytów.
Jednym z najlepiej udokumentowanych naturalnych wrogów kleszczy są mrówki rudnice (Formica rufa). Te społeczne owady patrolują teren wokół mrowiska i zjadają wszelkie drobne bezkręgowce – w tym larwy i nimfy kleszczy. Badania Żákovej i in. (2013) wykazały, że w miejscach z aktywnymi mrowiskami liczebność kleszczy spada nawet o kilkadziesiąt procent.
Inne gatunki mrówek, np. z rodzaju Lasius czy Myrmica, także mogą wpływać na strukturę populacji bezkręgowców, choć ich rola w „kleszczobójstwie” nie jest jeszcze tak dobrze zbadana. Co ważne, obecność mrówek to znak zdrowego, nieprzekształconego ekosystemu.
Drozdowate (takie jak kosy czy kwiczoły) grzebią w ściółce w poszukiwaniu larw owadów – przy okazji zjadają też młode kleszcze. Z kolei sikory, choć nie rozgrzebują liści, żerują nisko – na pędach roślin, w trawie – gdzie kleszcze czatują na żywicieli.
Badania Mysteruda i in. (2016) pokazują, że struktura społeczności ptaków w danym obszarze wpływa na presję kleszczy – zarówno przez bezpośrednie zjadanie pasożytów, jak i przez ograniczanie populacji ich gospodarzy, np. gryzoni.
Choć wiele małych ssaków (jak nornice czy badylarki) pełni funkcję żywicieli kleszczy, są też wyjątki. Jeże europejskie (Erinaceus europaeus) potrafią zjadać kleszcze zarówno podczas żerowania, jak i w trakcie pielęgnacji futra – o czym piszą Pfäffle i in. (2011).
Podobnie ryjówki, choć mniej znane, to niezwykle żarłoczne, owadożerne ssaki, które mogą znacząco wpływać na populacje drobnych bezkręgowców – również tych pasożytniczych.
Najważniejszy mechanizm ograniczania liczby zakażeń przez kleszcze to tzw. efekt rozcieńczenia (dilution effect). W uproszczeniu: im większa różnorodność gatunkowa w środowisku, tym mniejsza szansa, że kleszcz trafi na nosiciela chorób (np. mysz).
W bardziej złożonych ekosystemach kleszcze częściej żerują na ptakach, jaszczurkach czy innych „martwych końcach” łańcucha zakażeń. To zmniejsza ogólne ryzyko przeniesienia patogenów na ludzi.
Zjawisko to opisali m.in. Ostfeld i Keesing (2000) oraz Keesing i in. (2006), a od tego czasu potwierdziły je liczne badania w Europie i Ameryce Północnej.
Nie chodzi o to, by całkowicie zrezygnować z koszenia czy zmieniać ogród w dżunglę. Ale przemyślane zarządzanie przestrzenią, które wspiera bioróżnorodność – np. pozostawianie pasów niekoszonej trawy, nasadzenia rodzimych roślin, stosy gałęzi i kamieni jako kryjówki – to skuteczna i naturalna strategia ochrony przed kleszczami.
🌱 Tam, gdzie ekosystem działa w równowadze, pasożyty mają trudniej. To nie bajka – to biologia.
Coraz więcej osób obawia się kleszczy – i słusznie. Borelioza, kleszczowe zapalenie mózgu czy anaplazmoza to realne zagrożenia. Ale zamiast sięgać po chemiczne opryski, warto poznać naturalne metody ograniczania liczby kleszczy. Jedną z najskuteczniejszych broni jest… zdrowe, zróżnicowane środowisko.
W Polsce kleszcze przestały być wyłącznie problemem lasów i łąk. Coraz częściej spotykamy je w parkach miejskich, ogrodach, a nawet na osiedlowych trawnikach. Dlaczego? Bo im uboższe środowisko, tym łatwiej choroby odkleszczowe się rozprzestrzeniają.
W zdrowym ekosystemie kleszcze żerują na wielu różnych zwierzętach – ptakach, jeżach, jaszczurkach, jeleniach czy lisach. Nie wszystkie te zwierzęta przenoszą choroby – niektóre wręcz „blokują” zakażenie. Gdy przyroda jest różnorodna, ryzyko zakażenia spada – to tzw. efekt rozcieńczenia.
W środowiskach zubożonych – np. tam, gdzie wszystko jest równo wykoszone – dominują gryzonie, które są świetnymi rezerwuarami patogenów. Efekt? Więcej zakażonych kleszczy, większe ryzyko dla ludzi i zwierząt domowych.
Choć kleszcze nie mają wielu wyspecjalizowanych drapieżników, natura zna sposoby, by trzymać je w ryzach:
Usuwanie dzikich zwierząt i intensywne koszenie osłabiają te mechanizmy i zwiększają ryzyko kontaktu z zakażonymi kleszczami.
Zamiast kosić wszystko i wszędzie, warto przyjąć mozaikowy reżim koszenia:
Zamiast walczyć z kleszczami wyłącznie chemią, dajmy działać naturze. Dzikie enklawy, różnorodne siedliska i obecność naturalnych wrogów kleszczy to skuteczne i bezpieczne rozwiązanie. Ochrona przyrody to najlepsza profilaktyka zdrowotna – nawet w mieście.
Dowiedz się więcej:
Wiosna 2025 roku to dla Fundacji Kwietna wyjątkowy czas – rozpoczęliśmy realizację jednego z najambitniejszych projektów w naszej historii. Na czterohektarowym polu w centralnej Polsce założyliśmy pierwszy w Polsce glebowy bank węgla – przestrzeń eksperymentalną, na której badamy, jak przekształcenie gruntu ornego w łąkę wpływa na sekwestrację węgla organicznego w glebie.
Ziemia – gleba, którą często traktujemy jako neutralne tło działań rolniczych lub przestrzennych – w rzeczywistości pełni kluczową rolę w cyklu węgla. Odpowiednio użytkowana gleba może magazynować ogromne ilości węgla organicznego, pomagając stabilizować klimat i ograniczać emisje gazów cieplarnianych. Niestety intensywne rolnictwo, degradacja gleb i niewłaściwe użytkowanie gruntów sprawiają, że potencjał ten jest dziś w dużej mierze niewykorzystany.
W odpowiedzi na to wyzwanie, stworzyliśmy na naszym polu 30 poletek doświadczalnych, które będą różnić się składem gatunkowym roślin, sposobem użytkowania i częstotliwością koszenia. To nie tylko pole doświadczalne, ale także pole nadziei – dla klimatu, dla przyrody i dla rolnictwa przyszłości.
W kwietniu wykonaliśmy pierwszą uprawę gleby. Następnie w maju założyliśmy i precyzyjnie oznaczyliśmy każde z 30 poletek, które stanowią rdzeń całego eksperymentu. Z każdego z nich pobraliśmy próbki gleby – łącznie ponad 100 próbek – które przekazaliśmy do analiz laboratoryjnych. Badania pozwolą ustalić tzw. stan wyjściowy – zawartość węgla organicznego w glebie i szeregu innych parametrów glebowych przed rozpoczęciem użytkowania łąkowego. W kolejnych latach będziemy powtarzać pobory, by śledzić tempo i efektywność sekwestracji.
To badania w warunkach rzeczywistych, na prawdziwym polu, z realnymi zjawiskami przyrodniczymi i zmiennymi pogodowymi. Współpracujemy przy tym z Uniwersytetem Przyrodniczym we Wrocławiu i Instytutem Hodowli i Aklimatyzacji Roślin w Radzikowie. Całość koordynuje Fundacja Kwietna, łącząc działania naukowe, ochronne i komunikacyjne.
Projekt nie powstałby bez zaangażowania firm odpowiedzialnych środowiskowo. Partnerami Glebowego Banku Węgla i sponsorami poletek są:
BayWa r.e., OX2, InPost oraz Greenvolt Power.
Dzięki ich wsparciu nie tylko realizujemy badania, ale również tworzymy model, który można powielać i wdrażać w innych miejscach. Pokazujemy, że nauka i biznes mogą współpracować dla dobra wspólnego.
🐝 Łąka to coś więcej niż narzędzie klimatyczne
Przekształcone pole nie stanie się wyłącznie laboratorium dla naukowców. To będzie również pełnoprawna łąka kwietna – siedlisko dla trzmieli, dzikich pszczół, motyli i ptaków. Miejsce edukacji, regeneracji krajobrazu i ochrony ginącego dziedzictwa przyrodniczego polskiej wsi. Chcemy, by ten projekt nie tylko odpowiadał na potrzeby klimatyczne, ale także inspirował do zmiany sposobu myślenia o glebie, roślinności i przestrzeni.
💬 Wierzymy, że przyszłość ochrony klimatu będzie zapisana… w próchnicy.
Koszenie trawników było długo symbolem miejskiego „porządku”. Jednak w ostatnich latach coraz więcej samorządów – również w Polsce – dostrzega, że ta praktyka pociąga za sobą realne koszty środowiskowe, finansowe i społeczne. Poniższy esej podsumowuje najważniejsze wnioski z badań i doświadczeń z różnych krajów, ale koncentruje się na warunkach klimatycznych, budżetowych i kulturowych polskich miast.
King’s College w Cambridge pozwoliło części słynnego trawnika „zapuścić się” w łąkę; po czterech latach liczba gatunków roślin potroiła się, masa bezkręgowców wzrosła 25-krotnie, a kampus wciąż wygląda reprezentacyjnie
The Times
Pierwszą, najbardziej namacalną konsekwencją częstego koszenia są emisje spalin z urządzeń zaliczanych do Non-Road Mobile Machinery. Według analizy Transport & Environment europejskie kosiarki, dmuchawy i traktorki emitują co roku ok. 108 Mt CO₂e, czyli 3,1 % całego klimatycznego śladu Unii . Jedna kosiarka spalinowa zużywa średnio 1,5 l benzyny na godzinę, co przekłada się na blisko 3,5 kg CO₂ – oraz porcję tlenków azotu – podczas pojedynczego przejazdu.
Dochodzi tu hałas: pomiary w kampusach uniwersyteckich w USA wykazały, że pchane kosiarki generują 86–95 dB(A), a kosiarki jezdne nawet 96 dB(A); oba poziomy przekraczają próg ryzyka trwałego ubytku słuchu przy dłuższej ekspozycji. Dla porównania roboty-kosiarki pracują przy około 60 dB, więc w nocy nie zakłócają snu mieszkańców.
Najbardziej spektakularna jest jednak utrata bioróżnorodności: amerykański eksperyment w 16 przydomowych ogrodach pokazał, że trawniki koszone co trzy tygodnie miały nawet 2,5-krotnie więcej kwiatów, a koszenie co dwa tygodnie zwiększało liczebność pszczół, choć zubożało ich skład gatunkowy . Wyższa darń poprawia też mikroklimat – międzynarodowy monitoring „nature-based solutions” w miastach wykazał, że miejsca z bujniejszą roślinnością notowały latem średnio o 2–3 °C niższe temperatury maksymalne niż otoczenie.
Skala finansowa problemu dobrze widoczna jest w polskich cennikach usług zieleniarskich. Według branżowego zestawienia z 2024 r. koszenie kosiarką spalinową kosztuje przeciętnie 0,50–0,60 zł/m² . Przy 100 ha powierzchni, typowych dla dużego osiedla lub parku miejskiego, dwa „dodatkowe” cykle w sezonie to ok. 600 tys. zł, zanim jeszcze doliczymy transport pokosu czy wymianę noży. Nic dziwnego, że Zarząd Zieleni m.st. Warszawy wyłączył w 2023 r. ponad 70 ha terenów z pierwszego koszenia, notując wyraźne oszczędności i lepszy odbiór społeczny.
Angielskie doświadczenia idą krok dalej: Dorset Council wdrożył system „cut-and-collect”, a jednocześnie zmniejszył liczbę cięć z siedmiu do dwóch rocznie. Po pięciu latach rachunki za utrzymanie zieleni spadły o 45 %, a inwestycja w specjalistyczne maszyny zwróciła się z nadwyżką. Burnley Borough Council szacuje, że przejście z klasycznego trawnika na łąki kwietne przynosi mu 58 000 GBP oszczędności rocznie. W polskich realiach oznacza to potencjał redukcji kosztów nawet o kilkaset tysięcy złotych w pojedynczym budżecie miejskim.
1 godzina pracy kosiarki spalinowej = emisje jak przejazd samochodem na dystansie 100 mil (≈ 160 km)
Science Daily
Warto dodać, że według najnowszych analiz Consumer Reports koszty całkowite użytkowania elektrycznych kosiarek (zakup, energia, serwis) już dziś wypadają korzystnie wobec modeli benzynowych, a różnica zwraca się w ciągu kilku sezonów intensywnej eksploatacji consumerreports.org.
Za liczbami kryją się emocje mieszkańców. Sezonowe uderzenie 90-decebelowego dźwięku pod oknami bywa w blokowiskach silniejszym stresorem niż ruch uliczny; stąd rosnące skargi i postulaty „ciszy w weekend”. W mediach społecznościowych łatwo znaleźć zdjęcia tabliczek „Tu kosimy rzadziej” ustawianych przez warszawskich czy poznańskich ogrodników.
Kosząc trawnik, czułem, że raczej toczę wojnę z ziemią, niż z nią współpracuję; co tydzień wypuszczała pod moim oknem zieloną armię, a ja co tydzień odpierałem ją moją piekielną maszyną… Sprawowałem władzę nad totalitarnym krajobrazem.
Michael Pollan, Second Nature (1991)
W 2024 r. internetowa petycja o wstrzymanie koszenia w czasie suszy zebrała w kilka dni ponad 800 podpisów, apelując do spółdzielni i wspólnot o pozostawianie traw wyższych dla zachowania wilgoci i schronienia dla owadów Z drugiej strony część mieszkańców wciąż łączy „krótką trawę” z bezpieczeństwem i estetyką; stąd najlepsze rezultaty przynosi strefowanie – niskie pasy przy chodnikach i skrzyżowaniach, a wyżej zostawiane łany w głębi parków czy na skarpach.
Doświadczenia międzynarodowe i polskie układają się w spójny schemat działania. Przede wszystkim należy ograniczyć częstotliwość koszenia do realnych potrzeb – w strefach rekreacyjnych nadal co kilkanaście dni, ale w zieleni ekstensywnej najwyżej dwa razy w roku. Po drugie, „cut-and-collect”, czyli zabieranie pokosu, bo to właśnie nadmiar składników odżywczych zmusza do coraz częstszego koszenia. Po trzecie, elektryfikacja lub robotyzacja floty, co niemal do zera redukuje emisje lokalne i hałas. I wreszcie po czwarte, komunikacja z mieszkańcami – wyjaśniająca, że wyższa trawa to nie zaniedbanie, lecz inwestycja w chłodniejsze powietrze, mniejsze rachunki i więcej motyli.
Podsumowując: rzadziej i mądrzej koszone trawniki to nie fanaberia ekologów, lecz zgodny z rachunkiem ekonomicznym sposób na zdrowsze, bardziej odporne miasta. Gdy polski zarządca zieleni wdroży strefowanie koszeń, zacznie zbierać pokos, a przy kolejnych przetargach wybierze cichą, elektryczną technologię, zyskuje potrójnie – obniża koszty, redukuje emisje i odpowiada na społeczne oczekiwanie, by w mieście było więcej życia niż dźwięku silników.
Niekoszenie w maju jest szczególnie ważne, bo to okres deficytu pożytku dla zapylaczy. Wczesna wiosna to czas, kiedy zasoby kwiatowe są często ograniczone.Łąki kwietne jeszcze nie kwitną obficie, drzewa już kończą kwitnienie. Zapełnienie tej luki w taśmie pokarmowej zapylaczy jest niezwykle ważne dla ich przetrwania.
W ostatnich latach coraz więcej osób i instytucji decyduje się na ograniczenie koszenia trawników. To zmiana, która cieszy oko nie tylko miłośników przyrody, ale przede wszystkim same owady zapylające – w tym nasze ukochane trzmiele. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy działania te są niezrozumiane przez otoczenie. „Zaniedbany teren”, „niechlujne podwórko”, „chwasty” – takie komentarze nadal się pojawiają. Dlatego jako Fundacja postanowiliśmy przygotować darmowe tabliczki do pobrania, które jasno i z wdziękiem komunikują:
Nie koszę, bo karmię trzmiele. Nie koszę, bo wspieram dzikie zapylacze.
W tym wpisie opowiadamy, dlaczego warto z nich skorzystać, co możesz zyskać rezygnując z koszenia i jak takie działania wpisują się w szerszy kontekst ochrony przyrody i przeciwdziałania kryzysowi bioróżnorodności.
Standardy estetyczne w miastach i na wsiach przez dekady promowały króciutko przycięty, równo zielony trawnik. Dziś jednak wiemy, że taka zieleń to pustynia dla życia. Regularne koszenie:
Zamiast tego coraz częściej wybieramy łąki kwietne, mikrosiedliska z rodzimych roślin, pozostawianie fragmentów trawnika bez koszenia lub koszenie mozaikowe, czyli ograniczone do wybranych stref i terminów.
To nie tylko bardziej ekologiczne, ale i bardziej estetyczne niż mogłoby się wydawać. Kwitnąca cykoria, dzwonek, szałwia czy chaber to naturalne ozdoby, które ożywiają krajobraz i przyciągają wzrok.
Trzmiele to jedne z najważniejszych dzikich zapylaczy w naszym klimacie. Lataja w chłodne dni, potrafią zapylać rośliny o nietypowych kwiatach, a do tego są bardzo skuteczne i wytrwałe. Niestety, coraz częściej brakuje im miejsc do życia i żywienia.
Dlaczego?
Dlatego tak ważne są wszelkie działania, które pozwalają przetrwać trzmielom – w tym tak prosta decyzja jak NIEkoszenie.
Aby pomóc osobom, które chcą chronić zapylacze, przygotowaliśmy estetyczne, gotowe do druku tabliczki w formacie A4 oraz w wersji panoramicznej. Każda z nich zawiera jasny przekaz i piękną grafikę z dzikimi kwiatami i trzmielami:
Dla miłośników sztuki przygotowaliśmy też wersję artystyczną w stylu kolażu, z akwarelowym tłem i literami wycinanymi jak z gazet. Możesz wybrać format klasyczny lub panoramiczny (np. do publikacji w mediach społecznościowych lub na stronę internetową).
Możesz wydrukować tabliczkę na papierze lub trwałym materiale (np. laminowanym kartonie, dibondzie, sklejce) i umieścić ją:
Tabliczka daje jasny sygnał: tu nie ma bałaganu, tu jest życie.
Wszystkie nasze projekty możesz pobrać bezpłatnie ze strony Fundacji. Zachęcamy do udostępniania ich dalej, wykorzystywania w kampaniach edukacyjnych, projektach szkolnych, akcjach sąsiedzkich. Im więcej takich komunikatów w przestrzeni, tym większa szansa na zmianę społecznej percepcji „estetyki zieleni”.
Razem pokazujmy, że NIEkoszenie to nie zaniedbanie, lecz aktywna troska o bioróżnorodność, klimat i przyszłość nas wszystkich.
Klub Trzmieli
Działamy na rzecz ochrony dzikich zapylaczy i różnorodności biologicznej. Edukujemy, tworzymy przyjazne siedliska, wspieramy działania obywatelskie. Dołącz do nas!
Trzmiele to jedne z najważniejszych zapylaczy w naszych ekosystemach. Budzą się już w marcu, kiedy kwiatów jest jeszcze niewiele, a temperatura bywa niska. Są jednymi z pierwszych owadów zapylających, aktywującymi się jeszcze przed większością pszczół, dlatego wczesnowiosenne źródła pożywienia są dla nich kluczowe. Bez odpowiednich roślin kwitnących już w marcu i kwietniu, trzmiele mogą mieć trudności z przetrwaniem i rozwinięciem kolonii. Aby im pomóc, można w prosty i bezkosztowy sposób rozmnażać rodzime krzewy, które kwitną jako jedne z pierwszych w roku. Wystarczy pobrać sztobry – zdrewniałe fragmenty pędów – i posadzić je w odpowiednich warunkach. To naturalna i skuteczna metoda wspierania bioróżnorodności!
Trzmiele są kluczowe dla zapylania wielu dzikich i uprawnych roślin, ale ich populacja spada z powodu degradacji siedlisk, stosowania pestycydów i braku pożywienia wczesną wiosną. Kwitnące krzewy dostarczają im cennego nektaru i pyłku już od pierwszych ciepłych dni.
Rodzime gatunki:
Późna zima i wczesna wiosna (koniec lutego – początek marca) to dobry czas na pobieranie sztobrów. Ważne jest, by wybierać jednoroczne, zdrowe pędy o długości 20–30 cm, dolny koniec ścinać skośnie i usuwać dolne pąki. W niektórych przypadkach warto użyć ukorzeniacza.
📌 Bezpośrednio w ziemi – wilgotna, lekko przepuszczalna gleba. Najlepsza metoda dla wierzb i tarniny.
📌 W wodzie – idealna dla wierzb, które wytwarzają korzenie już po 1–2 tygodniach.
📌 W doniczkach pod osłoną – metoda zalecana dla tarniny i czeremchy. Najlepiej użyć mieszanki podłoża beztofrowego i piasku.
💡 Wskazówka: Jeśli jest jeszcze zimno, sztobry można przechować kilka tygodni w wilgotnym piasku w chłodnym miejscu (np. piwnicy), a następnie sadzić w kwietniu.
Wierzby – tak, to idealny czas!
Tarnina – można, ale warto użyć ukorzeniacza.
Czeremcha – możliwe, ale lepiej w doniczce pod osłoną.
Porzeczka alpejska – lepiej poczekać do kwietnia, ale można próbować.
Jeśli chcesz działać od razu – wierzby i tarnina to najlepszy wybór! 🌱😊
Pomaganie trzmielom jest proste, naturalne i nie wymaga żadnych nakładów finansowych. Wystarczy kilka pobranych sztobrów, aby stworzyć cenne siedliska dla zapylaczy i wzbogacić lokalną florę. Sztobry zasadzone w tym roku zaczną działać najwcześniej w przyszłym sezonie, ale warto zacząć już teraz. Każda nowa roślina to krok w stronę lepszego środowiska dla trzmieli! 🐝🌿
Łódzkie dla klimatu – nowa szansa na zielone miasta!
Samorządy w województwie łódzkim mają teraz wyjątkową okazję na zazielenienie swoich przestrzeni! Rozpoczął się nabór wniosków do programu „Łódzkie dla klimatu”, który oferuje dofinansowanie nawet do 150 tysięcy złotych na projekty związane z ekologią i ochroną bioróżnorodności.
Dzięki tej inicjatywie w regionie mogą powstać nowe parki, skwery, zielone dachy, łąki kwietne, ogrody deszczowe, a nawet oczka wodne i domki dla owadów. Województwo łódzkie przeznaczyło na ten cel aż 1,5 miliona złotych, a celem programu jest łagodzenie skutków zmian klimatu oraz zwiększenie ilości terenów zielonych, również w miastach.
To świetna wiadomość dla wszystkich mieszkańców, którzy marzą o bardziej ekologicznych i przyjaznych przestrzeniach do życia. Samorządy mogą składać wnioski do 27 lutego, więc jeśli Twoja gmina w łódzkim chce się zmienić na bardziej zieloną – to idealny moment, by działać! 🌿🌱
Więcej informacji znajdziecie tutaj. I ajcie nam znać, jeśli potrzebujecie wsparcia w planowaniu: z przyjemnością podzielimy się wiedzą.