Na przełomie XVIII i XIX w. Błękitną Planetę zamieszkiwał miliard ludzi, z których raptem 2,5% żyło i umierało w miastach. Współcześnie populacja Ziemi osiągnęła około 8 miliardów, z czego ponad 60% skupia się w miastach. W krajach rozwijających się wciąż obserwuje się odpływ ludności ze wsi do większych, gęściej zaludnionych ośrodków, gdy w państwach wysoko rozwiniętych migracja ustała już po II wojnie, a po pandemii dominuje trend odwrotny: powrotu na wieś i/lub rozwoju rolnictwa i leśnictwa a terenach przynajmniej formalnie miejskich.
Około 20 największych metropolii świata (megamiast) odpowiada za znaczną część emisji gazów cieplarnianych, zanieczyszczeń atmosfery pyłami oraz zużycia wody pitnej. Tereny najsilniej zurbanizowane stały się domem nie tylko ludzi, ich zwierzęcych maskotek oraz roślin ozdobnych, lecz także tysięcy innych gatunków organizmów. Dlatego warto przyjrzeć się bliżej temu nowemu w skali geologicznej ekosystemowi, jakim jest urbicenoza.
Urbicenoza łac. urbs – miasto, nowołac. ceonosis — wielogatunkowy zespół organizmów o wspólnych wymaganiach ekologicznych z gr. koinos — wspólny, połączony; ang. urban ecosystem, pol. ekosystem miejski).
Jak termitierę budują termity dla termitów, a mrowisko mrówki dla mrówek, tak urbicenozę tworzą ludzie dla samych siebie. Jak mrówki wprowadzają do mrowisk mszyce albo grzyby jadalne, tak człowiek zazielenia swoje osady roślinami. Ściąga także do miast swoje ukochane maskotki (przede wszystkim psy, koty i gołębie; do epoki motoryzacji konie; dziś coraz częściej ryby akwariowe, żółwie, nawet płazy, węże i koralowce). Nieprzebrane zasoby materii organicznej w postaci zapasów żywności od początku ściągały do miast mnóstwo zwierząt, przede wszystkim wszystkożerców lubiących ziarno: szczurów, myszy i wróbli. Gęste skupiska ludzi, psów i koni były szalenie atrakcyjne dla ich pasożytów: komarów, meszek, pluskwy domowej, pcheł i wszy, glist, owsików, przywr i tasiemców.
Nic dziwnego, że ludność miast od początków dziesiątkowana była przez epidemie. Większość dzikich gatunków wciąż boi się człowieka i jego wiernych sług: psa, kota, kozy. Mimo to przybywa zwierząt, które nauczyły się, że w mieście – mimo hałasu, skażenia światłem, dymem i pyłem – paradoksalnie i tak bywa tu bezpieczniej niż na polu ornym czy w lesie, gdyż nikt tu nie poluje. Dlatego miejskie sadzawki zapełniły się kaczkami i łyskami, mewy spotyka się na śmietnikach i placach, sroki opuściły lasy na rzecz osiedli a sójki na rzecz parków, kosze śmieci przeszukiwane są przez lisy i szopy.
Budowle ukształtowane ręką człowieka zapewniają coraz liczniejszym gatunkom zupełnie nowe siedliska. Kolejne gatunki nietoperzy przenoszą się z jaskiń i wiejskich kościołów na poddasza bloków i strychy bliźniaków, a wraz z nimi podążają kuny. Miasta zamieszkują tysięczne rzesze jerzyków, niemal zanikły za to ich populacje gniazdujące w dziuplach sędziwych drzew (znane choćby z Puszczy Białowieskiej). Poszerza się lista gatunków typowych dla rodzinnych ogródków działkowych, skwerów i parków. Wydłuża się lista gatunków konfliktowych w miastach i osadach przemysłowych, obejmując już nie tylko gołębia, gawrona czy szerszenia, lecz także dzika, kunę domową, sarnę, modraszki nausitousa i telejusa, w W-wie i Lublinie także łosia, w Gorzowie Wielkopolskim wilka, we Wrocławiu i Krakowie od niedawna także gniewosza plamistego.
Najważniejszymi cechami urbicenoz, odróżniającymi je od większości ekosystemów, w tym wsi, pozostają od tysiącleci:
Wielu ludzi nie tylko dostrzega te problemy, lecz również testuje różne sposoby ich rozwiązywania. Odpowiedzią na niewielką bioróżnorodność miast bywa: zamiana trawników w miejskie łąki, tworzenie nowych parków kieszonkowych i lasów Miyawaki, rozmieszczanie ptasich budek i ulików dla zapylaczy, ostatnio także wież lęgowych i nietoperzników, wprowadzanie niecek retencyjnych oraz ogrodów deszczowych czy tworzenie siedlisk zastępczych dla dzikich zapylaczy, np. sandariów.
Receptą na potwornie wielkie energii, wody oraz zasobów nieodnawialnych, a jednocześnie rozwiązaniem problemu zanieczyszczeń są recykling, upcykling oraz inne formy oszczędzania zasobów, a docelowo przejście na gospodarkę obiegu zamkniętego. Sposobem na złagodzenie efektu miejskiej wyspy cieplnej pozostaje zazielenianie naszych metropolii poprzez pnączowanie fasad, rewitalizację starych parków i zakładanie nowych, ochronę lasków miejskich, z czasem także tworzenie całych, wertykalnych gospodarstw rolnych i ogrodów w wieżowcach.
Cudzożywny może być nie tylko organizm, lecz także cały ekosystem, o ile procesy rozkładu (mineralizacji) materii organicznej przeważają w nim nad produkcją materii organicznej. Przykładami środowisk całkiem naturalnych, a przecież heterotroficznych jako całość będą m.in. jaskinie, strumienie, większość rzek, wreszcie głębiny mórz poza oazami ryftowymi. Także ekosystemy miejskie mają wybitnie cudzożywną naturę, gdyż w całości zależą od dostaw energii i materii. Co więcej, są to nie tylko dostawy z najbliższych okolic wiejskich, lecz także z odległych kontynentów. O ryzykach związanych z tym stanem rzeczy ludzkość boleśnie przekonała się po przerwaniu łańcuchów dostaw podczas pandemii. Dopiero od kilku dekad próbujemy zmienić ten stan rzeczy m.in.: rozbudowując miejskie rolnictwo i leśnictwo, chroniąc ROD, wreszcie instalując pasieki na dachach budynków. Ważna jest także budowa własnej suwerenności żywnościowej i przemysłowej, poprzez restytucję części działów rolnictwa, rzemiosła i przemysłu, wygaszonych w danym kraju.
Urbanizacja Polski doznawała różnych przypływów i odpływów. Większość osad miejskich wręcz wymazał szwedzki Potop. Kto dziś pamięta, że Wisłą spławiano w XVI i XVII wieku więcej towarów niż Renem do XIX w.? Dziewiętnastowieczna rewolucja przemysłowa stworzyła kilka zupełnie nowych ośrodków przemysłowych jak Łódź i Białystok, a jednocześnie zmodernizowała dawniejsze jak Śląsk i Staropolski Okręg Przemysłowy.
Okresami silnego przyrostu ludności miejskiej było zniesienie pańszczyzny (w różnych zaborach w różnych czasach), budowa Gdyni i COP w II Rzeczypospolitej, potem wielkie budowy socjalizmu czasów Polski Ludowej. Ludności miejskiej przybywało po II wojnie światowej w tempie 7% na dziesięciolecie, osiągając współcześnie 60% (na tle 35% w 1945). Okupacja niemiecka i radziecka spowodowały niezwykle szybką proletaryzację chłopów, drobnomieszczan oraz inteligencji, którzy zapoznawszy się w charakterze robotników przymusowych z dwoma wersjami najnowocześniejszego wtedy przemysłu i najnowocześniejszego rolnictwa III Rzeszy i Sowietów Stalina, tym mocniej cenili rodzime, tradycyjne rolnictwo i rzemiosło.
Polska Ludowa zachowała — jako wyjątek w całym RWPG — prywatne gospodarstwa rolne, kutry rybackie, stawy rybne i lasy gospodarcze. Liczne miasta Ziem Odzyskanych zachowały, a nawet rozwinęły swój charakter „miast-ogrodów” czy „zielonych garnizonów”. Także stare metropolie zyskały ze względów wojskowych, sanitarnych i propagandowych kliny napowietrzające. To nowe tereny zieleni, rozległe ulice i place ze szpalerami drzew, klombami i trawnikami, pracownicze ogrody działkowe, skwery czy laski miejskie. W pobliżu pewnych miast zachowały się rozległe kompleksy leśne, obejmowane na przestrzeni lat ochroną jak Puszcza Kampinoska koło Warszawy czy Puszcza Bukowa pod Szczecinem. Dodajmy nieuregulowane jak Wisła w zaborze rosyjskim oraz spontaniczne dziczejące po upadku żeglugi i przemysłu rzeki jak Odra, Noteć, Warta i Bug, by wyjaśnić skąd w polskich miastach takie bogactwo gatunków. Nie tylko tych najbardziej odpornych, od dawna związanych z człowiekiem, lecz rzadkości jak łoś czy bielik wśród zwierząt; sromotnik fiołkowy, miękusz szafranowy i soplówka jodłowa wśród grzybów kapeluszowych; przylepniczka wytworna czy pismaczek pęcherzykowaty pośród porostów; a starodub łąkowy wśród roślin Warszawy.
Celem ludzkości na XXI wiek i następne stulecie są urbicenozy przyjazne środowisku, nisko-, a docelowo zeroemisyjne. Wznosić się je będzie, a potem remontować korzystając w całości z materiałów z recyklingu i upcyklingu, bez zużywania nieodnawialnych kopalin, wykorzystując natomiast śmiecie zalegające dziś na megawysypiskach, spalane albo topione w morzach przez całe „śmieciowe mafie”. Zasilać je będzie energia elektryczna, chemiczna i cieplna ze źródeł zrównoważonych i odnawialnych, produkowana (z innych form energii, gdyż energia jako taka nie może zostać wytworzona ani zniszczona, może natomiast być zmarnowana, o ile nie wykonuje pracy użytecznej dla człowieka i przyrody) technikami przyjaznymi dla środowiska. Znacznie lepszymi niż spalanie paliw kopalnych, biogazu czy nawet hydroelektrownie, chroniące klimat i jakość powietrza, ale pustoszące rybostan i sprzyjające zakwitom glonów. Prąd elektryczny powstawał będzie dzięki Słońcu, wiatrom, pływom morskim, rzekom oraz ciepłu wnętrza Ziemi, może także drogą zimnej fuzji jądrowej? Na wypadek blackoutów i na czas uruchamiania nowych bloków będzie się go magazynowało w elektrowniach szczytowo-pompowych albo jeszcze innych, dziś trudnych do wyobrażenia technologii przyszłości. Spalanie węgla kamiennego przejdzie do lamusa historii, choć samo górnictwo węglowe jeszcze długo będzie konieczne – bez węgla koksowniczego nie będzie przecież stali, a bez stali zabraknie wiatraków i turbin, maszyn oraz zbrojeń budynków nawet w całkowicie zeroemisyjnej gospodarce. Żywność, włókna, papier i oleje techniczne powstawać będą z roślin uprawianych w wertykalnych farmach, położonych we wnętrzu miast nowego typu. Już dziś na Bliskim i Dalekim Wschodzie, w Kalifornii i krajach skandynawskich zakłada się prototypowe dzielnice czy całe miasteczka, zbliżone do opisanych wyżej ideałów.