Koszenie trawników było długo symbolem miejskiego „porządku”. Jednak w ostatnich latach coraz więcej samorządów – również w Polsce – dostrzega, że ta praktyka pociąga za sobą realne koszty środowiskowe, finansowe i społeczne. Poniższy esej podsumowuje najważniejsze wnioski z badań i doświadczeń z różnych krajów, ale koncentruje się na warunkach klimatycznych, budżetowych i kulturowych polskich miast.
King’s College w Cambridge pozwoliło części słynnego trawnika „zapuścić się” w łąkę; po czterech latach liczba gatunków roślin potroiła się, masa bezkręgowców wzrosła 25-krotnie, a kampus wciąż wygląda reprezentacyjnie
The Times
Pierwszą, najbardziej namacalną konsekwencją częstego koszenia są emisje spalin z urządzeń zaliczanych do Non-Road Mobile Machinery. Według analizy Transport & Environment europejskie kosiarki, dmuchawy i traktorki emitują co roku ok. 108 Mt CO₂e, czyli 3,1 % całego klimatycznego śladu Unii . Jedna kosiarka spalinowa zużywa średnio 1,5 l benzyny na godzinę, co przekłada się na blisko 3,5 kg CO₂ – oraz porcję tlenków azotu – podczas pojedynczego przejazdu.
Dochodzi tu hałas: pomiary w kampusach uniwersyteckich w USA wykazały, że pchane kosiarki generują 86–95 dB(A), a kosiarki jezdne nawet 96 dB(A); oba poziomy przekraczają próg ryzyka trwałego ubytku słuchu przy dłuższej ekspozycji. Dla porównania roboty-kosiarki pracują przy około 60 dB, więc w nocy nie zakłócają snu mieszkańców.
Najbardziej spektakularna jest jednak utrata bioróżnorodności: amerykański eksperyment w 16 przydomowych ogrodach pokazał, że trawniki koszone co trzy tygodnie miały nawet 2,5-krotnie więcej kwiatów, a koszenie co dwa tygodnie zwiększało liczebność pszczół, choć zubożało ich skład gatunkowy . Wyższa darń poprawia też mikroklimat – międzynarodowy monitoring „nature-based solutions” w miastach wykazał, że miejsca z bujniejszą roślinnością notowały latem średnio o 2–3 °C niższe temperatury maksymalne niż otoczenie.
Skala finansowa problemu dobrze widoczna jest w polskich cennikach usług zieleniarskich. Według branżowego zestawienia z 2024 r. koszenie kosiarką spalinową kosztuje przeciętnie 0,50–0,60 zł/m² . Przy 100 ha powierzchni, typowych dla dużego osiedla lub parku miejskiego, dwa „dodatkowe” cykle w sezonie to ok. 600 tys. zł, zanim jeszcze doliczymy transport pokosu czy wymianę noży. Nic dziwnego, że Zarząd Zieleni m.st. Warszawy wyłączył w 2023 r. ponad 70 ha terenów z pierwszego koszenia, notując wyraźne oszczędności i lepszy odbiór społeczny.
Angielskie doświadczenia idą krok dalej: Dorset Council wdrożył system „cut-and-collect”, a jednocześnie zmniejszył liczbę cięć z siedmiu do dwóch rocznie. Po pięciu latach rachunki za utrzymanie zieleni spadły o 45 %, a inwestycja w specjalistyczne maszyny zwróciła się z nadwyżką. Burnley Borough Council szacuje, że przejście z klasycznego trawnika na łąki kwietne przynosi mu 58 000 GBP oszczędności rocznie. W polskich realiach oznacza to potencjał redukcji kosztów nawet o kilkaset tysięcy złotych w pojedynczym budżecie miejskim.
1 godzina pracy kosiarki spalinowej = emisje jak przejazd samochodem na dystansie 100 mil (≈ 160 km)
Science Daily
Warto dodać, że według najnowszych analiz Consumer Reports koszty całkowite użytkowania elektrycznych kosiarek (zakup, energia, serwis) już dziś wypadają korzystnie wobec modeli benzynowych, a różnica zwraca się w ciągu kilku sezonów intensywnej eksploatacji consumerreports.org.
Za liczbami kryją się emocje mieszkańców. Sezonowe uderzenie 90-decebelowego dźwięku pod oknami bywa w blokowiskach silniejszym stresorem niż ruch uliczny; stąd rosnące skargi i postulaty „ciszy w weekend”. W mediach społecznościowych łatwo znaleźć zdjęcia tabliczek „Tu kosimy rzadziej” ustawianych przez warszawskich czy poznańskich ogrodników.
Kosząc trawnik, czułem, że raczej toczę wojnę z ziemią, niż z nią współpracuję; co tydzień wypuszczała pod moim oknem zieloną armię, a ja co tydzień odpierałem ją moją piekielną maszyną… Sprawowałem władzę nad totalitarnym krajobrazem.
Michael Pollan, Second Nature (1991)
W 2024 r. internetowa petycja o wstrzymanie koszenia w czasie suszy zebrała w kilka dni ponad 800 podpisów, apelując do spółdzielni i wspólnot o pozostawianie traw wyższych dla zachowania wilgoci i schronienia dla owadów Z drugiej strony część mieszkańców wciąż łączy „krótką trawę” z bezpieczeństwem i estetyką; stąd najlepsze rezultaty przynosi strefowanie – niskie pasy przy chodnikach i skrzyżowaniach, a wyżej zostawiane łany w głębi parków czy na skarpach.
Doświadczenia międzynarodowe i polskie układają się w spójny schemat działania. Przede wszystkim należy ograniczyć częstotliwość koszenia do realnych potrzeb – w strefach rekreacyjnych nadal co kilkanaście dni, ale w zieleni ekstensywnej najwyżej dwa razy w roku. Po drugie, „cut-and-collect”, czyli zabieranie pokosu, bo to właśnie nadmiar składników odżywczych zmusza do coraz częstszego koszenia. Po trzecie, elektryfikacja lub robotyzacja floty, co niemal do zera redukuje emisje lokalne i hałas. I wreszcie po czwarte, komunikacja z mieszkańcami – wyjaśniająca, że wyższa trawa to nie zaniedbanie, lecz inwestycja w chłodniejsze powietrze, mniejsze rachunki i więcej motyli.
Podsumowując: rzadziej i mądrzej koszone trawniki to nie fanaberia ekologów, lecz zgodny z rachunkiem ekonomicznym sposób na zdrowsze, bardziej odporne miasta. Gdy polski zarządca zieleni wdroży strefowanie koszeń, zacznie zbierać pokos, a przy kolejnych przetargach wybierze cichą, elektryczną technologię, zyskuje potrójnie – obniża koszty, redukuje emisje i odpowiada na społeczne oczekiwanie, by w mieście było więcej życia niż dźwięku silników.
Niekoszenie w maju jest szczególnie ważne, bo to okres deficytu pożytku dla zapylaczy. Wczesna wiosna to czas, kiedy zasoby kwiatowe są często ograniczone.Łąki kwietne jeszcze nie kwitną obficie, drzewa już kończą kwitnienie. Zapełnienie tej luki w taśmie pokarmowej zapylaczy jest niezwykle ważne dla ich przetrwania.